Cześć Dziewczyny :)
Moje denko dwóch ostatnich miesięcy okazało się być olbrzymie pod względem zużytych kosmetyków, ale też pod względem takich, których zużyć mi się nie udało. W ciągu ostatnich miesięcy zdecydowałam się na zrobienie porządków wśród moich kosmetyków kolorowych i postanowiłam pozbyć się tych, których nie używam i używać nie będę. Głównym tego powodem jest to, że okazały się bublami lub kompletnie nie służyły mi pod względem kolorystycznym.
Jeśli chodzi o kosmetyki pielęgnacyjne, to przez ostatnie miesiące zużyłam wiele produktów, które mają takie samo zastosowanie, a to dlatego, że używałam kilku na raz. Nie czekając na zdenkowanie jednego produktu, otwierałam i używałam jednocześnie kilku innych z tej samej kategorii. Takim oto sposobem większość z nich osiągnęło swoje denko właśnie we wrześniu i październiku.
Wszystkich opakowań było tak dużo, że nie zdołałam ich zmieścić na zdjęciu głównym.
Zacznijmy od kolorówki! Jak już wspominałam wcześniej, w moim denku znalazło się bardzo dużo kosmetyków kolorowych. Znalazły się w nim z różnych powodów. Jedne zużyłam z wielką przyjemnością, a innych po prostu się pozbyłam bez żalu.
Podkład Pierre Rene - Advanced Lift okazał się średniakiem i nie sądzę, abym szybko do niego wróciła. Wszystko za sprawą tego, że jego krycie było bardzo znikome (nie ma szans, aby zakrył nawet lekkie przebarwienia), a i trwałość nie zachwycała. Co więcej, kolejnym jego minusem było to, że ciemniał po nałożeniu. Zużyłam go do końca, bo mieszałam go z bardzo mocno kryjącym i trwałym, ale niestety też bardzo widocznym na twarzy podkładem L'oreal Infallible 24H Matte. Te dwa gagatki tworzyły razem zgrany duet i bardzo przyjemnie mi się ich używało. To było naprawdę świetne połączenie. Osobno nie spisywały się tak doskonale.
Bardzo przyjemnie spisał się również podkład Giordani Gold Liquid Silk od Oriflame. Bardzo go lubiłam. Był płynny, lekki, a jednocześnie krył!
Niestety wykończyłam również mineralny, sypki podkład Pixie Cosmetics i strasznie za nim tęsknie. Pixie Cosmetics to marka, która w mojej opinii ma rewelacyjne kosmetyki mineralne, jedne z najlepszych na rynku. Podkład był trwały i świetnie dostosowywał się do skóry. Naprawdę przez cały dzień trzymał się bez zarzutu, a cera wyglądała naturalnie i nieskazitelnie.
Zużyłam również próbkę (0,5 g) pudru utrwalajaco-matujacego Velvet HD od Earthnicity. Bardzo mi się spodobał i już niebawem zaopatrzę się w pełnowymiarowe opakowanie. Był bardzo drobno zmielony i świetnie utrwala makijaż. Jest biały, ale absolutnie nie biel twarzy. Daje satynowo-matowe wykończenie. Dla mnie był GENIALNY!
Wraz z wykończeniem podkładu Pixie wykończyłam również pędzel Pixie Cosmetis do nakładania podkładu i prawie się przy tym popłakałam, bo byłam z niego bardzo zadowolona. Niestety wypadły z niego wszystkie włosy. Służył mi codziennie przez okrągłe dwa lata. Był naprawdę piękny i genialnie się nim pracowało. W całej okazałości możecie zobaczyć go w tym wpisie.
Skończyły mi się trzy paletki z cieniami do brwi. Najbardziej lubiłam tą od L'oreal i Oriflame. Kolorystyka tych cieni najbardziej mi odpowiadała. Cień miss sporty był zbyt jasny, wyjęłam go z paletki i przełożyłam do innej. Służy mi do nadal, ale mieszam go z innym, dużo ciemniejszym, aby uzyskać odpowiedni odcień.
Wykończyłam również dwa produkty do pielęgnacji ust. Carmex, jak to Carmex był naprawdę spoko. Pomadkę ochronną kupiłam w Carrefour za kilka groszy i okazała się wazeliną w sztyfcie, ale sprawdzała się naprawdę całkiem nieźle, jak za takie pieniądze (ok. 3 zł).
Na powyższym zdjęciu znajdują się kosmetyki, których używałam, ale nie udało mi się ich zdenkowac do końca. Postanowiłam się z nimi pożegnać pomimo, że w opakowaniach pozostały jeszcze nieznaczne ilości produktów.
Krem CC od Eveline całkiem nieźle sprawdzał się latem przy upałach. Pamiętam, że całkiem często go używałam, ale zimą już niekoniecznie się sprawdzi, a do następnego lata pewnie nie przetrwa, więc muszę się z nim pożegnać.
Żegnam się również z rozświetlaczem F&F (marka TESCO dawno wycofana z obiegu). Pamiętam, że był świetny, ale niestety o nim zapomniałam i przeterminował się już dawno w czeluściach szuflady z kolorówką. Zużyłam ok. połowy opakowania.
Silikonowej bazy pod makijaż INGRID używałam kiedyś bardzo często i to opakowanie osiągnęło prawie samego dna. Już od dłuższego czasu nie używam absolutnie żadnych baz pod makijaż, a tym bardziej silikonowych, więc postanowiłam pozbyć się nie tylko tej.
Rozświetlacz YOKO (idealnie wyglądał tylko na dłoni, a na twarzy nie było już tak różowo) i podkład w musie essence (bardzo słaba trwałość i podkreśla suche skórki) zużyłam prawie w całości, ale nie były to produkty zachwycające, a ponieważ mam wiele nowych i dużo lepszych, to zdecydowałam, że nie będę się dłużej z nimi męczyć ;)
Powyższe kosmetyki były absolutną tragedią i bublami nie z tej ziemi! Podejmowałam kilka prób, aby się z nimi rozprawić, ale nic nie pomagało. Żegnam się z nimi w całości, ponieważ nie udało mi się ich zużyć nawet w niewielkiej części.
Charmine Rose Color Control Skin Cc Lotion miał nadawać skórze ciała efekt opalonej i aksamitnej. Niestety ten efekt był naprawdę słaby, a w dodatku produkt ścierał się bardzo szybko i koszmarnie brudził ubrania.
Podkłady w sztyfcie miss sporty Really Me! kompletnie się nie sprawdziły! Ważyły się na twarzy już po minucie od nałożenia. Pozostawiały okropne smugi, bardzo ciężko było równomiernie je rozprowadzić na skórze, wchodziły w załamania, podkreślały suche skórki. Zamiast zakrywać niedoskonałości to pięknie je uwydatniały. Po aplikacji błyskawicznie się ścierały, rolowały i pozostawiały koszmarne plamy.Istna tragedia!
Niegdyś bardzo polecana na blogach baza pod cienie do powiek Cashmere od DAX Cosmetics skusiła i mnie. Niestety użyłam jej tylko raz i zamiast wyrzucić do śmieci to schowałam w szufladzie z kosmetykami. Dla mnie to kolejny kosmetyczny koszmarek o tępej konsystencji. Generalnie ta baza nie nadawała się do niczego, żadnego cienia na niej położyć nie mogłam, bo zanim zaczęłam to robić to już była zrolowana na powiece. Dramat!
Korektora do poprawek makijażu
od FM Cosmetics używałam bardzo rzadko, ale nie dlatego, że nie musiałam robić poprawek. Chodziło o to, że za każdym razem tak się brudził, że zamiast zmywać nieładną kreskę, to raczej ją jeszcze bardziej rozmazywał. Za każdym razem wycierałam go chusteczką, ale to i tak dawało znikome rezultaty. Generalnie większość swojego żywota ten korektor spędził w szufladzie i teraz właśnie nadszedł jego czas ;).
Ostatni produkt z powyższego zdjęcia to sztyft do maskowania odrostów od Bielenda. Znalazłam go niegdyś w jednym z kosmetycznych box-ów i do tej pory nie wiem, co autor miał na myśli (?). To coś poza oblepianiem włosów nie robi nic.
Kremów BB i CC od AVON nie miałam okazji nawet użyć. Zawsze miałam jakiś lepszy produkt do używania, a te dwa kosmetyki wcale jakoś szczególnie mnie nie interesowały. Odpychający był dla mnie ich skład, ale poza tym nie mam pojęcia jak by się sprawdziły i trochę żałuję, że nawet ich nie wypróbowałam. To jedne z tych kosmetyków, których nie użyłam ani razu. Ich termin ważności minął zanim zostały otwarte.
Z podkładami Eveline i Caroline's Rose było podobnie. Nie miałam okazji ich wypróbować. Po pierwsze dlatego, że nie szczególnie mi na tym zależało ze względu na ich skład, a po drugie miały bardzo ciemne odcienie. Pozbywam się ich w całości.
Korektora do brwi od Bell również nie użyłam nawet raz. Wszystko dlatego, że jego kolor był szary. Nie znam osoby, która ma szare brwi ;) Znalazłam ten korektor w jednym z beauty box-ów i pozbywam się go bez żalu.
Naturalne cienie do powiek SBC były bardzo przyjemne, ale miały krótki termin ważności i się zwyczajnie przeterminowały. Trochę szkoda, bo mało ich używałam.
Z kremem BB i podkładem od Delia Cosmetics było podobnie jak z krememi BB i CC od AVON. Nie użyłam ich nawet raz, ale zupełnie tego nie żałuję. Znalazłam je w kosmetycznych box-ach, ale nie szczególnie chciałam ich używać, a nie miałam komu podarować. Poleżały sobie w szufladzie i nadszedł czas, aby przestały zbierać kurz, więc pa pa.
Podobnie było z matującym podkładem od Bielenda. Chyba odpychają mnie takie tanie podkłady, nawet już nie umiem przełamać się, aby je choć raz wypróbować. Szczerze mówiąc nie pamiętam, jak trafił w moje ręce. W każdym razie już się go pozbyłam bez żalu.
Krem CC Figs&Rouge Ideal Equilibre nie dość, że zawierał parafinę to jeszcze był bardzo ciemny. Nie użyłam go nawet razu i nigdy mnie nie pokusiło, aby jakiś inny krem lub podkład z nim zmieszać. Nie wiem, dlaczego nie pozbyłam się go wcześniej.
Jak już wspominałam wcześniej, już od dłuższego czasu nie używam żadnych baz pod makijaż, więc pozbywam się tych od AVON, KOBO i INGRID. Nie są mi potrzebne.
Krem BB od Tołpa okazał się beznadziejny i użyłam go może ze dwa razy. Nie miał on krycia i właściwie nic nie robił. W tym przypadku znów nie wiem, co autor miał na myśli.
Kolejny krem BB od Organique również się u mnie nie sprawdził i użyłam go zaledwie kilka razy. Ten gagatek podobnie jak krem BB od Tołpa też nic nie robi, a już na pewno nie upiększa.
I to już koniec (albo raczej dopiero) mojego denka związanego z kolorówką. Większość z kosmetyków, jaka się w nim znalazła powędrowała do kosza zanim jeszcze została zdenkowana, ale zupełnie tego nie żałuję.
Praktycznie w każdym moim denku pojawia się jakiś płyn do kąpieli beBeauty z Biedronki. Lubię je bo są tanie, wydajne, nie wysuszają skóry, ładnie pachną i tworzą super gęstą pianę. Bez żalu można je wlewać do wanny! Jestem ich wierną użytkowniczką.
Zużyłam również żel do mycia ciała aptecznej marki Derma, ale do tej pory nie wiem, co w niej wyjątkowego. Niby przeznaczona dla skóry wrażliwej, ale zawiera SLS. Dziwne to dla mnie, ale może się nie znam. Generalnie według mnie to nic specjalnego.
Skończyły mi się również szampony NIVEA i Herbal Essences. Niestety obydwa zawierały SLS-y i nie mogłam używać ich codziennie d o mycia włosów. Oczywiście większość zużyłam do prania pędzli niż do włosów, bo do włosów używałam ich może raz w miesiącu. Nie jestem w stanie powiedzieć, jak sprawdzały się przy myciu włosów, ale z pędzlami radziły sobie bardzo dobrze.
Szampony Biolaven i Dermedic używałam do codziennego mycia włosów i sprawdziły się świetnie. Były delikatne dla skóry głowy, nie wysuszały jej i nie podrażniały, a przy tym tworzyły ładną pianę i świetnie oczyszczały włosy. Oczywiści nie zawierały SLS- ów, ani SLES-ów.
W październiku przefarbowałam włosy farbą CASTING Creme Gloss, ale z odcienia, jaki wybrałam nie jestem szczególnie zadowolona. Nie jest to oczywiście wina farby, ale raczej mojego wyboru. Dużo lepiej wyglądam w zimnych odcieniach.
Zużyłam również kilka odżywek do włosów. Żadna z nich nie była rewelacyjna i żadnej Wam jakoś szczególnie nie polecam. NOVEX i Pantene były poprawne, ale CosNature, a tym bardziej BEAVER biorąc pod uwagę ich ceny nie sprawdziły się wcale.
Wykończyłam też kilka suchych szamponów i jestem przerażona tą ilością, ale świetnie się sprawdzały przed wszelkimi imprezami, a we wrześniu i październiku zaliczyłam ich sporo ;) Bezsprzecznie najlepsze okazały się oczywiście Batiste, a na drugim miejscu uplasował się got2be.
Aussie zupełnie się nie sprawdził i tego nie polecam. Odświeżał fryzurę tylko na chwilę, a po godzinie było jeszcze gorzej niż przed zastosowaniem.
To czarne pudełeczko opakowanie po moim własnoręcznie zrobionym peelingu cukrowym do ciała z płatkami róż. Oczywiście był najlepszy i jedyny w swoim rodzaju ;)
Zużyłam również wszelkie peelingi kawowe jakie miałam w zapasach. Nie jestem w stanie powiedzieć, który był najlepszy, a który najgorszy. Wszystkie wspominam tak samo. Teraz zrobiłam cały słój swojego, autorskiego peelingu kawowego i używam sukcesywnie. Sprawdza się bardzo podobnie, a kosztował mnie o wiele mniej. :)
Skończyły mi się dwa żele to mycia twarzy. Żel od Oriflame z serii Love Nature z aloesem wspominam bardzo dobrze, byłam z niego zadowolona, choć natury i aloesu w nim było jak na lekarstwo (mniej niż konserwantów). Pisałam o nim tutaj.
Żel od SYNCHROLINE był poprawny, ale używało mi się go średnio. Co prawda dawał radę oczyszczaniem, ale nie pienił się i brzydko pachniał, więc przyjemność użytkowania była zerowa. Ponownie bym się na niego nie zdecydowała.
Zdenkowałam również trzy mgiełki tonizujące do twarzy. Wszystkie były świetne i wszystkie bardzo dobrze wspominam. Najbardziej zadowolona byłam z Babo (zauroczyło mnie opakowanie) i chętnie do niego wrócę.
Płyn micelarny i tonik w jednym ROSADIA sprawdzał się bardzo dobrze, ale ja jednak wolę tonik, jako tonik, a płyn micelarny, jako micel. Nie bardzo pasuje mi połączenie 3w1.
Peeling do stóp Evree i peeling węglowy Efektima oceniam dobrze. Są to kosmetyki poprawne, ale nie ma się co zachwycać. Dobrze mi się z nich korzystało, ale bez rewelacji.
Rewelacyjna była natomiast wybielająca pasta do zębów Pearl Drops! To już kolejne moje opakowania i z pewnością nie ostatnie. Używam jej stale i zawsze jest w użyciu. Genialnie wybiela zęby i to bardzo szybko, jest najlepsza z najlepszych, jakie są dostępne obecnie na rynku i w całkiem spoko cenie. W Rossku często można ją kupić za 20 zł.
Dezodoranty w spray-u Fa i w kulce Rexona spisały się bardzo dobrze. Bez problemu radziły sobie z potem i przykrym zapachem. Chroniły bez zarzutu i z całą pewnością jeszcze nie raz pojawią się we wpisach denkowych na moim blogu.
Skończyły mi się również przepiękne, letnie perfumy od Oriflame - Elvie Summer Joy <3 Zapach jest niesamowity i na milion procent wiosną znów je zamówię, oczywiście jeśli będą jeszcze dostępna, ale jestem przekonana, że będę, bo tak cudny zapach nie wyjdzie tak szybko z oferty.
Dzięki nim dostałam wiele komplementów, szczególnie od mężczyzn :)
Jak co miesiąc zużyłam również płatki kosmetyczne, kilka próbek i maseczek w saszetkach. Pozwolicie jednak, że nie będę się o nich rozpisywać. ;)
To już całe moje denko z ostatnich dwóch miesięcy. Jestem w szoku, bo ta ilość kosmetyków jest przerażająca, a denko listopada i grudnia zapowiada się podobnie.
Buziaki :*
Nie znosiłam tego podkładu Advance Lift ;/
OdpowiedzUsuńJak go zmieszałam z INFALIBLE to była całkiem spoko mieszanka. Solo Advance Lift był beznadziejny, to prawda.
UsuńPiękne zużycie :)
OdpowiedzUsuńNie wszystko udało mi się zużyć, ale jest nieźle :) Jestem z siebie zadowolona
UsuńWow, ilość zużyć robi wrażenie :D Nie ma to jak czystki w kolorówce, od razu toaletka czy szafki robią się mniej zagracone :D
OdpowiedzUsuńU mnie i tak są zagracone, ale nie mam odwagi zabrać się za generalne porządki ;)
UsuńNaprawdę sporo tego! :) Miałam odżywkę z Pantene i jak na moje włosy to była niezłą
OdpowiedzUsuńMoncia Lifestyle
Dla mnie była ok, ale szału nie zrobiła. Szukam czegoś lepszego :D
UsuńJestem pod ogromnym wrażeniem zużyć oraz porządków w kolorówce :) Ale z pielęgnacji miałam niewiele :)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy wpis!
OdpowiedzUsuńBardzo duże denko! :) Szkoda, że część produktów musiałaś wyrzucić całe. Miałam szampon Biolaven który bardzo lubiłam.
OdpowiedzUsuńNa szczęście nie żałuję, że się ich pozbyłam. Większość z nich okazała się bublami, więc mi nie szkoda.
UsuńOjejku, jak ten pędzel Pixie smutno wygląda! Też mi się kiedyś pędzel do podkładu tak rozpadł (Annabelle minerals flat top, głupio robiłam, że prałam go olejkiem isana i się rozkleił), ale było mi smutno!
OdpowiedzUsuńNo właśnie mi też było smutno, jak stała się ta tragedia! Prawie się popłakałam. Uwielbiałam ten pędzel!
UsuńWooo, ile tu produktów! Znowu dopisałam kosmetyki do swojej listy "do kupienia" - chyba nie powinnam tu być! Chyba jedyne czego tu używałam, to podkład z Bielendy i ja akurat go bardzo lubię :)
OdpowiedzUsuńhttp://the-fight-for-a-dream.blogspot.com
haha, tak to jest, jak się łazi po blogach kosmetycznych ;) Nakręcamy siebie nawzajem :D
UsuńŚwietny artykuł. Przeczytałam wszystko wraz z odnośnikami do produktów. Gratuluje poświęconej pracy i czekam na kolejne wpisy. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję Agnieszko. Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo mi miło dzięki Twojemu komentarzowi! <3
Usuń