Cześć Dziewczyny :)
Jak co dwa miesiące, przychodzę do Was z denkiem i jak zwykle zabierałam się za nie jak pies do jeża. Pustych opakowań po kosmetykach znów uzbierało się sporo, ale ostatecznie mogę je uznać za udane. Generalnie z większości tych produktów byłam zadowolona, a niektóre z nich mogę Wam polecić z czystym sumieniem.
Jeśli jesteście ciekawe mojej opinii, to zapraszam do lektury :)
ZAPACHY
Avon - Spotlight EDT jest lekki i świeży. Flakon ma klasyczny, a jednocześnie bardzo ładny. Lubiłam tą wodę toaletową, nie była męcząca nawet po codziennym stosowaniu, ale szczerze mówiąc szału też nie zrobiła. Generalnie miło ją wspominam, ale nie mam parcia na to, aby kupić ją ponownie
Stenders - Cranberry EDT używałam głównie latem i właśnie latem prawie go wykończyłam. Zimą jedynie dokończyłam resztkę. Był bardzo owocowy i nieco słodki, ale nie do przesady. Muszę przyznać, że latem znacznie bardziej mi się podobał.
Podobnie, jak w przypadku Spotlight, Avon - Premiere Luxe EDP również mi się podobał, choć był nieco cięższy. Muszę też przyznać, że znacznie dłużej się utrzymywał na skórze. Lubiłam go używać i nawet po dłuższym czasie codziennego stosowania nie był dla mnie męczący. Wspominam go miło, ale póki co nie będę do niego wracać. Na pewno jednak, tęsknić będę za przecudnym flakonem, który nawet na zdjęciu mnie zachwyca!
KOLORÓWKA
Im dłużej używam podkładu L'oreal True Match , tym bardziej jestem z niego zadowolona. W użyciu mam już drugie opakowanie. Łatwo się nakłada poprzez jego przyjemną konsystencję, nie robi smug i świetnie dopasowuje się do naturalnego odcienia skóry. Nie wysusza i daje ładne, naturalne wykończenie. Ma całkiem niezłe krycie. Odpowiednio utrwalony pudrem wykańczającym makijaż trzyma się na skórze cały dzień, nie waży się, nie wchodzi w zmarszczki. Jest naprawdę godny polecenia.
Puder sypki PAESE - HIGH DEFINITION wywarł na mnie pozytywne wrażenie! Jest drobniutko zmielony, przez co doskonale się go aplikuje. Jest transparentny. Pozostawia skórę bardzo gładką i aksamitną, a w dodatku bardzo dobrze utrwala makijaż. Nie jest on produktem matującym, a mimo tego, na mojej przetłuszczającej się skórze pozostawia satynowe wykończenie, które jest trwałe (skóra przez długi czas wygląda dobrze, znacznie wolniej się przetłuszcza). Zdecydowanie polecam go każdej z Was.
Co do tego płynnego podkładu Lirene NO MASK mam mieszane uczucia. Początkowo (latem) byłam nim zachwycona. Mimo, że nie miał on dobrego krycia, to skóra naprawdę po jego użyciu wyglądała dobrze. Nie przesuszał jej, nie ważył się, wyglądał bardzo naturalnie. To było latem... . Końcówkę zużyłam już zimą i moje wrażenia były już nieco inne. Na początku zauważyłam, jak szybko się utlenia i bardzo ciemnieje. Być może, latem tego nie zauważałam, bo byłam opalona, ale zimą już moja bladość wyszła na wierzch ;) Po drugie, jego krycie przestało mi wystarczać. Naprawdę nie wiem, dlaczego moje odczucia względem tego podkładu tak bardzo się zmieniły, ale już raczej do niego nie wrócę.
KOSMETYKI DO PIELĘGNACJI I OCZYSZCZANIA WŁOSÓW
Skończyły mi się dwa szampony, choć na zdjęciu widzicie trzy. Tak naprawdę zużyłam tylko Alterrę i Natura Syberica, ponieważ były delikatne dla skóry głowy. Nie zawierały SLS, którego się wystrzegam. Bardziej lubiłam Rossmanowską Alterrę, Natura Syberica miała zdecydowanie nieprzyjemny zapach. Ciężko jest mi go nawet określić, ale był... jakby to ująć... ostry i świdrujący. Jeśli chodzi o PILOMAX, to przydał się tylko do prania pędzli, bo moja skóra głowy po nim szalała. Praktycznie zanim jeszcze wyschły mi włosy, to czułam okropne swędzenie, a później pojawiał się łupież. Możliwe, że to przez to, że zawiera SLS, których ja nie toleruję. Użyłam go raz jedyny z ciekawości, ale jak widać, ciekawość, to pierwszy stopień do piekła, na głowie oczywiście ;)) ;).
Zdenkowałam również maskę i odżywkę do włosów Cien z Lidla. Obydwa te produkty polubiłam, chociaż wbrew moim przypuszczeniom odżywka okazała się lepsza, niż maska. Działała znacznie szybciej, a włosy po jej użyciu były bardziej miękkie i milsze w dotyku. Sprawiały wrażenie bardziej nawilżonych, znacznie mniej się puszyły. Jeśli miałabym wybierać między maską a odżywką, to wybrałabym odzywkę. Mimo wszystko, obydwa te produkty są godne polecenia zarówno ze względu na ich działanie, jak i cenę.
KOSMETYKI DO OCZYSZCZANIA TWARZY
Skończyły mi się dwa peelingi do twarzy. Zużywanie MINCER-a szło jednak, jak po grudzie. Nie dość, że drobinki były mikroskopijne i słabo peelingowały, to produkt ten pozostawiał na skórze dziwną, jakby oblepiającą (choć nie tłustą) warstwę, która strasznie mnie irytowała i za każdym razem, po użyciu tego peelingu, musiałam myć twarz ponownie żelem do mycia twarzy.
Kueshi natomiast skończył się w mgnieniu oka i to bynajmniej nie przez to, że był mało wydajny. Po prostu bardzo go lubiłam, a co dobre, szybko się kończy. Świetnie zdzierał martwy naskórek, choć zdzierał, to za mocno powiedziane. On tak naprawdę delikatnie, ale bardzo skutecznie usuwał to co trzeba było usunąć i pozostawiał skórę bardzo gładką i przyjemną w dotyku.
Chętnie zaprzyjaźniłabym się z nim ponownie, problem jest tylko w tym, że miałam go z październikowego beauty boxa Liferia, a teraz nie wiem, gdzie go szukać.
PIELĘGNACJA TWARZY I CIAŁA
Zacznę może od kremu do ciała Lambre. Właściwie to był OK. Przyjemnie się go aplikowało, szybko się wchłaniał i ładnie, świątecznie pachniał. Nawilżał poprawnie. Miał tylko dwie wady, pozostawiał po sobie dziwną warstwę na skórze. Nie była ona tłusta, nie była też jakoś wyjątkowo wyczuwalna, ale mimo wszystko była irytująca. Miałam wrażenie, że jestem oblepiona, choć w rzeczywistości nic się nie kleiło..., nadal jest to dla mnie dziwne. Po drugie był bardzo mało wydajny, ale może to i dobrze ;) Mam mieszane uczucia, ale nie zamierzam do niego wracać, znam dużo lepsze produkty do ciała.
Krem do twarzy Lirene ProVitaD bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Początkowo miałam podarować go mamie, ale okazało się, że tak przyjemnie działa na moją cerę, że z wielką przyjemnością zużyłam go do końca. Stosowałam go głównie na noc, a rano moja skóra była świetnie nawilżona, odżywiona, gładka i promienna. Naprawdę..., nie mogę powiedzieć o nim złego słowa. SAME POZYTYWY!!!
Kolejnym moim ulubieńcem była błotna maska do twarzy See See. Znalazłam ją we wrześniowym beGlossy i już od pierwszego użycia bardzo ją polubiłam. Jest ona bardzo gęsta, ale doskonale rozprowadza się po skórze. Jej konsystencja umożliwia dokładne i precyzyjne nałożenie. Podobało mi się to, że nie wysychała na twarzy do kamienia, mimo, że nie spryskiwałam jej wodą. Łatwo było ją zmyć, a skóra po użyciu prezentowała się o wiele lepiej, niż przed użyciem.
Płyn do kąpieli i żel pod prysznic Lidlowej marki Cien właściwie używałam do tego samego i wielkich różnic pomiędzy nimi nie zauważyłam. Działanie miały dokładnie takie samo. Oczywiście, różniły się konsystencją (żel był gęstszy), kolorem i zapachem (jeden i drugi pachniały bardzo przyjemnie), ale myły dokładnie tak samo. Obydwa nie wysuszały, doskonale oczyszczały, nie podostawiały po sobie uczucia ściągnięcia skóry. To naprawdę dobre produkty w rozsądnej cenie.
Płyn Oillan Baby do mycia i kąpieli dla dzieci natomiast, średnio mi się spodobał, a właściwie to wcale. Początkowo myślałam, że skoro on taki delikatny, to będę używała go do mycia włosów, ale życie szybko to zweryfikowało. Ten płyn mizernie się pienił, a co za tym idzie, bardzo słabo oczyszczał. To był jednak zły pomysł, żeby stosować kosmetyki dla niemowląt, haha ;) Ostatecznie zużyłam go do mycia ciała, a poszło to bardzo szybko, bo aby zobaczyć efekt, musiałam wylewać go naprawdę sporo.
Brązową glinkę wspominam bardzo sympatycznie. Przypomniałam sobie o niej, jak skończyła mi się maska See See. Rozrabiałam ją z wodą z niewielkim dodatkiem oleju makadamia. Działanie mi się podobało, ale to jednak nie było to samo, co w przypadku maski See See ;).
PREPARATY DO PAZNOKCI
Jeśli chodzi o paznokcie to skończył mi się Cleaner i Hybrid Remover bliskiej mi marki Evonalis. Obydwa preparaty są w porządku.
Ku mojemu rozczarowaniu, skończył mi się (a raczej zasechł do gluta) Top Coat Prodigy GEL - Golden Rose. Używałam go, aby utrwalić manicure wtedy, gdy odpoczywałam od hybryd. Generalnie produkt jest świetny! Właściwie to porównałabym go do Top-u Seche Vite. Bardzo szybko utwardzał i wysuszał nawet jeszcze nie do końca wysuszony lakier kolorowy. Nawet 5 minut po pomalowaniu paznokci mogłam położyć się spać, a rano odcisków od pościeli na paznokciach nie uświadczyłam!
Gorąco go Wam polecam. Jedyną jego wadą jest to, że w ok 1/4 opakowania robi się z niego glut, ale to norma przy tego typu produktach, więc jest OK.
ANTYPERSPIRANT
Teraz przyznam się Wam do wtopy. Właściwie, to długo zastanawiałam się, czy się przyznawać, ale ostatecznie stwierdziłam, że to zrobię. Kupiłam antyperspirant dla mężczyzn! Oczywiście, przy zakupie, nie zdawałam sobie z tego sprawy. Choć markę AXE kojarzyłam oczywiście z płcią przeciwną, to pomyślałam, że może wprowadzili produkt UNISEX. Zapach był bardzo neutralny, a opakowanie białe, więc nie zastanawiając się długo, wrzuciłam go do koszyka.
Niestety dla mnie, ten produkt okazał się kompletną porażką. On zupełnie nie chroni przed poceniem, a o tym, że nie eliminuje też przykrego zapachu już nawet nie chce wspominać.
Nie chcę też sobie wyobrażać, jak to jest w przypadku użycia go przez mężczyzn. Efekt musi być przecież jeszcze gorszy. Okropność!
PRÓBKI I MINIPRODUKTY
Na koniec trochę próbek. Nie będę pisać o wszystkich, ale tylko o dwóch, a mianowicie o kawowym peelingu Body Boom i kremie do rąk URIAGE. Z tych produktów nie byłam szczególnie zadowolona, choć uczucia miałam mieszane.
Peeling Body Boom nie był zły. Ładnie pachniał, a po użyciu skóra ciała była przyjemnie gładka i delikatna. Problem w tym, że zostawiał po sobie takie bałagan w wannie i pod prysznicem, że nawet nie chcę tego wspominać. Wszędzie walały się drobinki kawy. Takim przyjemnościom chyba lepiej poddawać się w SPA, kiedy to ktoś inny za nas posprząta ;).
Jeśli chodzi o krem do rąk URIAGE, to tuż po pierwszej aplikacji byłam naprawdę zadowolona. Przesuszona skóra dłoni już po kilku sekundach stawała się przyjemna w dotyku i miałam wrażenie, że była bardzo dobrze wypielęgnowana. Szybko jednak okazało się, że to tylko złudzenie. Po kolejnych kilkudziesięciu sekundach, miałam potrzebę ponownego kremowania dłoni, a na domiar złego doczytałam, że krem w swoim składzie zawiera parafinę. Na litość boską..., kto w obecnych czasach wpieprza parafinę do kremów? No dobra..., wiem, że sporo marek jeszcze przy takim rozwiązaniu obstaje, ale te mądrzejsze już dawno z niego zrezygnowały. No cóż, chyba jeszcze trochę trzeba będzie poczekać, aż ten składnik zniknie na dobre.
Jak mają się Wasze denka?
Mój no mask też ściemniał :(
OdpowiedzUsuńNo niestety, taka jego uroda ;)
UsuńJa też nie rozumiem fenomenu Body Boom ;) No i Luxe również mi się podobał :)
OdpowiedzUsuńWidzę, że rozumiemy się doskonale :D
UsuńOpakowanie po True Matchu upaćkane podkładem wygląda strasznie nieestetycznie -.-
OdpowiedzUsuńWiem, tak się zastanawiałam, czy wrzucać to zdjęcie, ale nie miałam wyboru, bo już wszystko wyrzuciłam. Taka mała wpadka ;)
UsuńW każdym razie, to i tak już śmieć, więc who cares ;)
No mask to mój ulubieniec! :) Miłego popołudnia! :)
OdpowiedzUsuńU Ciebie nie ciemniał?
UsuńDziękuję i udanego wieczoru :)
Chyba muszę się w końcu skusić na słynne szampony z Alterry, bo też nie toleruję SLS/SLES w składach :P
OdpowiedzUsuńJa bardzo je lubię, ale teraz przerzuciłam się na Babydream, bo chcę trochę wypłukać kolor po farbowaniu włosów, a on nadaje się do tego doskonale ;)
Usuńsporo tego u Ciebie :) Niestety żadnego nie znam :))
OdpowiedzUsuńWarto poznać kilka z tych produktów :)
UsuńL'oreal True Match pokochałam od pierwszej pompki :)
OdpowiedzUsuńJa też i ciągle mam go w użyciu :)
Usuńwow! Jakie denko, dużo tego!
OdpowiedzUsuńJustynaPolskaFashion&MakeupArtist
Jak zazwyczaj, chociaż to jest skromniejsze niż poprzednie ;)
UsuńImponujące denko. Podkładu True Match muszę spróbować. Z opisu wydaje mi się, że to coś dla mnie.
OdpowiedzUsuńPolecam :)
UsuńMiałam podkład True Match i też przypadł mi do gustu. Teraz używam serum LIQ CG z kwasem glikolowym, daje dość mocny efekt złuszczania, więc na razie ograniczam się do kremów, a podkład odstawiłam na bok. Pozostałych kosmetyków nie miałam jeszcze okazji stosować ;)
OdpowiedzUsuńJa jestem zdolna do odstawienia podkładu jedynie w upalne lato ;)
UsuńUwielbiam ten szampon :D
OdpowiedzUsuńHej:) a powiedz mi co sądzisz o kosmetykach tego typu: http://www.proto-col.pl/ ? Zastanawiam się nad kupieniem kolagenowej maski i żelu, ale nie mam pojęcia czy są godne polecenia. Wyglądają profesjonalnie i jak na kosmetyki z kolagenem cena jest przystępna? Pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuń